O tym jak miewałam złamane serce

/
11 Comments
Do napisania tej notki skłonił mnie kolejny mail, który dostałam od jednego z was - moich czytelników bądź obserwatorów. Chcę na wstępie zaznaczyć, że w takich wiadomościach nie ma absolutnie nic złego, nie zmienia to jednak faktu, że dostając coś takiego, chwytam się za głowę.
Nie odpisałam na żadną wiadomość, w których prosiliście mnie o pomoc z tym konkretnym problemem (jaki to problem - zaraz się dowiecie), ponieważ w istocie, takich pytań dostaję najwięcej i uznałam, że może upubliczniona notka wyczerpie temat. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to odpowiedź, która zadowoli każdego, wszak nasze sprawy osobiste są zawsze najważniejsze, a każdy najmniejszy szczegół jest najbardziej istotny, niemniej jednak postaram się by treść była na tyle uniwersalna, że pomoże chociaż w małym stopniu, każdemu.

O co chodzi?

O złamane serce i rozstania.


/czas na fanfary/

Nie będę cytować żadnego z tych maili, bo nie chcę, by ktokolwiek poczuł się urażony lub wyśmiany, dlatego postaram się sparafrazować je wszystkie na raz, tak by zawrzeć sedno.

"Klaudia co robić, ona mnie zostawiła, mam złamane serce, a wiem, że bez niej nie dam rady, bo nie wyobrażam sobie życia bez niej."

No cóż - nie ma co owijać w bawełnę - temat ten jest bardzo ciężki i każdy z nas zmagał się (lub dopiero będzie zmagał) z tym uczuciem. Bolące serduszko i chęć śmierci, jaką odczuwamy w momencie, gdy rozpada nam się życie jest nie do opisania i wydaje nam się nie do przejścia. Też tam byłam, też to czułam - co więcej, czułam to trzy razy. I powiem od razu - do nikogo maili nie pisałam, ani nie pytałam o radę jak sobie z tym poradzić. Nie robiłam tego, ponieważ nie ma leku na złamane serce i każdy z nas (każdy!!!) musi to przeżyć na swój sposób, w swoim czasie. Innym zabiera to lata, innym tygodnie, a jeszcze innym zaledwie kilka dni. Na szczęście w końcu ten ból ustępuje i zostaje śmiech, sentyment lub żal. Tak czy siak - można żyć dalej.

Ja patrząc na siebie, przeżywającą moje ostatnie rozstanie, mam ochotę strzelić TEJ osobie w łeb. Mówiąc TEJ, mam na myśli siebie, bo nie akceptuje i nie poznaje tego człowieka, jakim byłam w tym traumatycznym momencie. Uważam, że bardziej żałosną osobą być się nie dało, bardziej monotematyczną i słabą. Ja nie pisałam maili do osób z internetu - ja rozmawiałam ze znajomymi i przyjaciółmi. Szukałam ukojenia i uspokojenia, ale żadne hasła za wyjątkiem "na pewno wróci", nie poprawiały mi humoru. I to jest właśnie powód, dla którego nie odpisałam na jednego maila z cyklu 'mam złamane serce'. Doskonale wiem, że jedyną satysfakcjonującą odpowiedzią, byłoby zapewnienie, że na pewno ze sobą będziecie, że na pewno się zejdziecie, pogodzicie i będziecie kochać do końca świata i jeden dzień dłużej, ale prawda jest taka - że może się też tak nie stać, a ja absolutnie nie chcę ponosić winy za błędną diagnozę. A raczej na pewno byłaby błędna, bo niestety każdy z nas opowiadając historię związku lub rozstania, przedstawia swoją subiektywną ocenę lub przedstawia fakty w taki sposób, nawet gdy myśli, że zachowuje największy możliwy obiektywizm.

Pierwszy raz złamane serce miałam w 2009 roku. Zostawiła mnie wtedy moja ukochana pierwsza dziewczyna Justyna. Mój ból był tak głęboki, że moje liczne zdrady sprzed rozstania straciły w moich oczach na znaczeniu. "Przecież już dostałam za swoje skarbie najukochańszy, przecież płaczę i skręcam się z bólu" - mówiłam. To były dla mnie traumatyczne chwile - zaczęłam palić i pić codziennie, zdarzały się nawet tygodnie, w których nie jadłam.  Po fazie zaskoczenia i próbach zaakceptowania zaistniałej sytuacji, przyszła kolej na gniew, który okazywałam poprzez stalking. Wysyłałam Justynie kwiaty, a pod drzwiami zostawiałam ckliwe listy. W tym właśnie okresie Justyna weszła w nowy związek - ja postanowiłam sterczeć pod jej balkonem i pić piwo - no cóż, nikt nie mówił, że rozstanie ze mną będzie łatwe, ale no jestem osobą, która nie znosi najlepiej odrzucenia. Kolejną fazą było wyśmiewanie nowej wybranki Justyny - nie było to jednak trudne, ponieważ nie należała do najbardziej urodziwszych kobiet, zwłaszcza z tego powodu, że wcześniej uważałam ją za dobrą koleżankę lub przyjaciółkę. W takich okolicznościach nawet Angelina Jolie zamienia się w potwora z Loch Ness. Robienie różnorakich przeróbek zdjęć, lub prezentacji w power point'cie z 'nową kobietą Justyny' w roli głównej, było moim ulubionym zajęciem, a plakat z uciętą głową owej pani jeszcze długo wisiał u mnie w pokoju. Rodzicom mówiłam, że to stara znajoma, z którą się pokłóciłam i tak odreagowuje - zaakceptowali to bo nie mieli wyjścia, zwłaszcza, że lubowałam się w photoshopie i przeróbka była na tyle udana, że przez trzy tygodnie nie zauważyli, że doklejona na włócznie Mela Gibsona, głowa, raczej nie pochodzi z filmu Braveheart. Nawet po moim cudownym zejściu się z Justyną, długo nie potrafiłam się jej przyznać do rozmiarów mojej nienawiści względem jej byłej sympatii - znała za to pseudonim, jaki nadałam jej 'chwilowej' kobiecie. Nie była wielką fanką Gwiezdnych Wojen, dlatego nie skojarzyła od razu o kogo chodziło - dopiero po zaprezentowaniu jej Jabby, wiedziała o kim mówię. Jakie było moje oburzenie, gdy nie odnajdywała w postaci ze Star Warsów swojej (na szczęście już) byłej.

Kolejny raz ze złamanym sercem był nieco inny - poprzedzony był wielkimi dramatami i licznymi zdradami (tym razem nie z mojej strony). Nie miało to jednak wpływu na moją gorycz, która doprowadziła mnie do wieszania się na drzwiach, wieszakach i próbie rozbicia się autem o drzewo. Nic jednak z tych rzeczy się nie stało, bo jak się okazało - po pijaku jeżdżę lepiej niż na trzeźwo, a moja ukochana przyjaciółka Patrycja przychodziła w każdym najgorszym momencie, by uratować mnie od osierocenia kotów. Nie zliczę jednak łez, które wylałam z tęsknoty za największą (jak się potem okazało) porażką mojego życia. Byłam do tego stopnia roztrzęsiona, że niemal od razu wplątałam się w kilka relacji, które miały być substytutem wielkiej miłości, która ode mnie odeszła. No bo właśnie - w przypadku Justyny uznałam, że broń boże nie będę leczyć złamanego serduszka nowymi dziewczynami lub chłopcami. W tym natomiast przypadku, było to najlepszym wyjściem. Z takiej właśnie gromadki dziewczyn-substytutów wyselekcjonował się ktoś szczególny, bo moja kolejna kobieta, która złamała mi serce. Na szczęście bolało najmniej, chociaż pierwsze dwa miesiące były naprawdę ciężkie. Na to wpływ miała jednak sytuacja, w jakiej zostałam postawiona, czyli powrót na stare śmieci i próba pojednania z rodzicami, po niemal rocznym braku kontaktu. Wspominam jednak o tym tylko dlatego, że im dalej w las - tym łatwiej, bo już umiemy sobie radzić z rozstaniami. Oczywiście nikomu z was tego nie życzę, bo to jedno z gorszych rozczarowań, jakie ktokolwiek może odczuwać, ale uwierzcie - każde następne rozstanie boli mniej - niezależnie od tego jak wielkie uczucie nie było. Nie ma wobec tego co bać się wchodzenia w kolejne relacje, bo następnym razem i tak będzie bolało mniej - o ile oczywiście ta następna osobą nie jest tą ostatnią ;)


PS: wiem, że notka nieco inna od tych wcześniejszych, ale uznałam, że warto zachować chociaż odrobinę powagi w tym temacie, zwłaszcza, że pewnie część z was ma obecnie złamane serce lub przechodzi kryzys w związku. Innymi słowy - nie martwcie się, a to co czujecie teraz postarajcie się zapamiętać, zwłaszcza rzeczy, które poprawiają wam nastrój, bo może wykorzystacie je kiedy znów coś (tfu tfu) nie wyjdzie. Na porażkach też można budować, zwłaszcza swój charakter.


Poniżej macie małą dawkę zdjęć z moją nową fryzurą - pewnie większość z was wie, ale postanowiłam skrócić moje włosy i zdecydowanie nie żałuję. ;)







kurtka: >KLIK<












You may also like

11 komentarzy:

  1. Uwielbiam tego bloga. Z notki na notki coraz bardziej mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. zazdroszczę Ci tych włosów!! :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Insik, takie notki lubimy(w sumie to kazde lubimy) no ale coz, takie,gdzie sa zdjecia i jest ich sporo to juz w ogole!
    Niestety powazniejszego rozstania nie mialam(oprocz gimnazjalnych rozczarowan XD) a teraz trwam w pierwszym zwiazku w moim zyciu i trwa on juz dwa lata.. ii nawet nie chce mysle,co by bylo gdyby.. ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie boli mniej. Każde kolejne boli bardziej... A może tylko te prawdziwe?... - Bibi

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurwa ins jak ja cie kocham

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham to ❤💋

    OdpowiedzUsuń
  7. Niestety nie mogę się zgodzić, każde następne wcale nie boli mniej, często boli bardziej, a często jest to po prostu kwestia tego z kim i w jaki sposób się rozstajemy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ins po rozstaniu tylko kwitniesz, a fryzura świetnie dobrana, ładnie Ci tak. Sama myślę czy znów nie ściąć się na krótko, choć miałam zapuszczać, ale dużo do stracenia nie mam, bo mam nadal krótkie włosy. A po za tym to dobra notka :)
    Uważaj na siebie i życzę Ci byś trafiła na kogoś kto będzie Ciebie wart, bo świetna z Ciebie dziewczyna i bardzo ładna :) Pisz dalej takie notki czytamy każdą razem z moją dziewczyną. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Ins ogar bo seplenisz :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Klaudia, swietna notka, jak zwykle zreszta. Wygladasz fantastycznie, uff, cudowna fryzura, ja tez mialam taka sama dlugosc wlosow jak ty mialas, i tez obcielam wlasnie, kilka dni temu. :D Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie bój żaby, prawdziwa milosc Cie jeszcze dopadnie.
    I to taka milosc z ktora rozstac sie nie bedzie mozna.. wiesz, niezniszczalna ponad wszystko ;)
    Ja w to wierze i Ty tez w to wierzysz.
    Byyndzie dobrze :*

    OdpowiedzUsuń