O używkach w moim życiu #1

/
28 Comments
Pewnie wielu z was oglądało sporo filmów, w których poruszany jest temat narkotyków. Prawdziwą klasyką tego gatunku jest Requiem dla snu. Przyznaje, że jest to jeden z moich ulubionych filmów i wcale nie za sprawą sceny, w której Jennifer Connelly obija się tyłkiem o tyłek drugiej dziewczyny. Chyba każdy przeżywa taki moment w życiu, że chciałby być aż tak na dnie, mieć aż tak wszystko gdzieś. Nie będę jednak pisać recenzji ani polecać tego filmu, tym którzy go nie widzieli. Nie pamiętam szczerze mówiąc kiedy go zobaczyłam pierwszy raz, ale nie miało to wielkiego znaczenia, bo najwyraźniej ćpuńskie/alkoholowe/nikotynowe zapędy miałam naturalne - być może wyssałam je z mlekiem matki, a być może uważałam, że wszystko co dziwne jest fajniejsze.



O alkoholu

Mój (świętej pamięci już) dziadek odegrał bardzo ważną rolę w wychowaniu mnie. Poświęcał mi niemal każdą chwilę i spędzaliśmy wspólnie bardzo dużo czasu już od kołyski. Zawdzięczam mu bardzo dużo, bo chociaż, obiektywnie mówiąc, nie był ojcem, teściem, ani mężem roku, to rola dziadka wychodziła mu naprawdę dobrze. Nauczył mnie wielu istotnych dla mnie rzeczy - pokazywał mi, który agrest jest smaczniejszy, jak zachowywać się w przypadku inwazji pszczół czy też jak smarować kromkę chleba zmrożonym masłem, tak by nie rozerwać jej na milion kawałków. Najważniejszą jednak umiejętnością, którą opanowałam dzięki niemu, było odróżnianie smaków piwa. Nie byłoby w tym  nic dziwnego, gdyby nie to, że mając trzy latka bezbłędnie wskazywałam, do którego kufla nalany jest Żywiec, EB (pewnie nie znacie tego piwa), czy też Okocim. W późniejszym czasie stałam się prawdziwym koneserem prekursorów popularnych teraz Radlerów - piwo Cooler miało u mnie niekwestionowane pierwsze miejsce. Zapytacie pewnie jak do tego doszło, że trzy-cztero-letnia dziewczynka miała tak wytresowane kubki smakowe. Nie miało to dla mnie ani kiedyś, ani teraz, znamion żadnych patologicznych zachowań ze strony mojego dziadka. Dziadek, jak dziadek - lubił sobie wypić piwko, a ja jako ukochana wnusia, siedząca na jego kolanach niejednokrotnie upijałam mu piankę z małym lub większym łyczkiem. Nie pamiętam co prawda, bym kiedykolwiek doprowadziła się wtedy do stanu nietrzeźwości, ale w wypadku alkoholu brak pamięci co do jakiegoś wydarzenia, absolutnie nie oznacza, że coś takiego się nie wydarzyło. Mimo to wolę myśleć, że byłam tylko i wyłącznie degustatorem, nie zaś małoletnim konsumentem. 
Moje hobby upijania dziadkowi piwa utrzymywałam w tajemnicy przed moimi rodzicami do około szóstego roku życia. Wtedy to miała miejsce dość komiczna scena, w której mój ojciec usiadł przy stole z kuflem świeżo nalanego piwa. Podeszłam do niego i rozpoczęła się rozmowa, której przysłuchiwała się moja mama.

- Tato, mogłabym napić się troszkę tej pianki? 
- Ale jak to?
- No chciałabym spróbować

Ojciec nerwowo spojrzał w stronę mojej mamy, która z uśmiechem pełnym politowania skinęła głową i tata nieśmiało podał mi kufel. Wzięłam go do ręki, przysunęłam do ust i upiłam dosłownie pół łyczka. 

- O, to Żywiec - powiedziałam rozradowana, zupełnie nie zdając sobie sprawy, z tego, że właśnie ujawniłam swoje zdolności, które musiały być nabyte doświadczeniem - być może nawet wieloletnim. Moja matka szybko podniosła głowę, ojciec miał oczy wielkości pięciozłotówek i naprawdę bardzo chciałabym wam opisać ich miny, ale nie umiałby oddać ich nawet najdłuższy opis. Zakończę więc na tym, że dziadek już nigdy więcej nie dał mi piwa, kończąc tym samym moje wczesno-alkoholowe zapędy.

O papierosach

Moja mama paliła papierosy odkąd pamiętam. Nienawidziłam tego nawyku u niej i zarzekłam się, będąc jeszcze dzieckiem, że nigdy w życiu nie będę palić. Jak pewnie wielu z was wie - nie wyszło mi to i teraz wspólnie z mamą licytujemy się, która której powinna tym razem kupić papierosy, lub w przypadku zbyt dużego lenistwa jednej ze stron, jedna drugiej daje lub...podkrada papierosy (to niesamowite widzieć mamę, która nad ranem otwiera delikatnie drzwi i na palcach zakrada się do stolika, by wziąć dwie lub trzy fajki z nadzieją, że nadal śpię i się nie zorientuję). Mimo tego, że teraz jestem wstrętnym palaczem i każde moje ubranie przesiąknięte jest dymem, a ręce pewnie z czasem zaczną mi w końcu żółknąć, to muszę pochwalić się, że nałogowo zaczęłam palić dopiero po ukończeniu 18-ego roku życia. Wcześniej (17 lat) podpalałam na imprezach, jedna paczka starczała mi na dwa tygodnie, a wypalenie 3 papierosów jednego popołudnia skutkowało zatruciem nikotynowym. Przypomina mi się jednak historia, która miała miejsce w okolicach piątej klasy podstawówki, w której to przez bardzo krótki okres czasu przyjaźniłam się z Marzeną. Marzena nie była moją ulubioną koleżanką w tamtych czasach, ale chodziła ze mną do jednej grupy angielskiego i w końcu odnalazłyśmy wspólny język. To właśnie ona ponosi odpowiedzialność, za pojawienie się w moich płucach czegoś innego niż tradycyjne powietrze. 
Pewnego dnia zaproponowała mi, że pójdziemy po lekcjach na ławkę koło kortów tenisowych, na której to spotykali się starsi chłopcy. Myślałam, że idziemy na podryw, dlatego chętnie się zgodziłam, bo w klasach 4-6 byłam zdecydowanie heteroseksualna. Usiadłyśmy w końcu na ławce i Marzena otworzyła swój tornister. Zapytałam ją grzecznie co robi, ona kazała mi poczekać. Wzięła w rękę swój zeszyt od polskiego, otworzyła go na samym środku i wyrwała kartkę. Złożyła ją potem kilka razy tak, by stworzył się podłużny prostokąt szerokości mniej więcej jednego cm. Przyłożyła go do ust, wyciągnęła z kieszeni zapałki i podpaliła.
- Chcesz bucha?
Nie ma słów, które opiszą moje zdziwienie, ale mój wrodzony brak asertywności kolejny raz dał o sobie znać.
- Pewnie, ale jak to się robi?
- No musisz to ciągnąć tak i potem wypuszczać dym. Wiesz, to takie papierosy.

Zrobiłam to raz, drugi, trzeci. W końcu weszło mi to w nawyk i za każdym razem (przez okres około miesiąca) po wspólnym angielskim chodziłyśmy na ławkę zapalić kartki. Najlepiej paliło mi się strony zeszytu z przyrody, bo moja nauczycielka tego przedmiotu nazywała się Murzyn, a ja miałam silnie rasistowskie poglądy w latach młodzieńczych, dlatego uważałam, że w ten sposób mogę wyrazić mój niesmak do jej nazwiska. Niejednokrotnie z Marzeną rozmawiałyśmy o papierosach i o tym czy kiedykolwiek zamierzamy porzucić nasz nałóg palenia zeszytów dla czegoś mocniejszego. Zapierałam się rękami i nogami i nadal obstawałam przy tym, że papierosa nigdy nie wezmę do ust, bo nie chcę umrzeć. Swoją drogą argument, że nie chcę umrzeć, był mi w tamtych czasach bardzo bliski, ale o tym wspomnę w notce, którą zapewne zatytułuje "O tym jak umierałam".  Wracając jednak do mojego nałogu palenia zeszytów - każdy nałogowiec dochodzi w pewnym momencie do wniosku, że to co jeszcze niedawno go zadowalało, już tego nie robi w odpowiednim stopniu. Dlatego też rzuciłam się na książki z poprzednich klas, ale lakierowany papier nie przypadł mi do gustu. Próbowałam palić również gazety -Rzeczpospolita była moją faworytką, ale bardzo szybko się spalała, dlatego na tamte standardy była takim Viceroyem Slimem. Po gazetach natomiast przyszedł czas na książki....ze szkolnej biblioteki i to właśnie ten eksces zakończył moją karierę nałogowego palacza kartek. Pożyczyłam ze szkoły książkę Edmunda Niziurskiego (mojego ulubionego autora w podstawówce) "Pięć melonów na rękę". Połknęłam ją w dwa dni i jeśli mam być szczera, odczuwałam pewien niedosyt. Nie będę wam owijać w bawełnę - patrzyłam się na nią i biłam z myślami, czy TO zrobić czy nie. Nie przypomnę sobie też procesów myślowych, jakie musiały zachodzić mi wtedy w głowie, ale wydaje mi się, że jeżeli ktokolwiek powiedziałby mi, że 11-latka przeczytała swoją ukochaną książkę, a potem ją wypaliła jak papierosa, to pomyślałabym, że jest dzieckiem voodoo i chce w jakiś swój pokręcony sposób przejąć moc książki, poprzez wdychanie jej spalonych kartek. Wypaliłam tak kilka stron i zadowolona odniosłam książkę do biblioteki. Niestety szybko zostałam przyłapana na niszczeniu szkolnego majątku i dostałam szlaban od rodziców, za to, że nie szanuje cudzej własności. Pierwszą myślą po telefonie od mojej wychowawczyni, było to, że prawdopodobnie wszyscy już wiedzą, że jestem nałogowym palaczem kartek. Okazało się na szczęście dla mnie, że nie odkryto mojej słabości, ale moja logika potraktowała tę sytuację jako ostrzeżenie i porzuciłam moją słabość. Nie było zresztą to trudne, jedyne czego mi tylko brakowało to...stron w zeszytach, dlatego po raz kolejny wychodzi na to, że każde uzależnienie wiąże się z nadprogramowymi wydatkami.


O narkotykach

Gdy przypominam sobie moje pierwsze narkotyczne ekscesy, na myśl nasuwa mi się pytanie "skąd ja wiedziałam jak to się robi?". Nie pamiętam bym w latach przedszkolnych lub tych przedgimnazjalnych oglądała jakiś film, w którym mogłabym zauważyć proces przyjmowania proszku drogą nosową. Nie mogę jednak wierzyć w to, że sama z siebie wpadłam na taki pomysł, że jeść można też w taki sposób, dlatego zrzucę to na moje otoczenie szkolne, które, mimo iż mieszkałam na osiedlu domków jednorodzinnych, było bardzo zróżnicowane. Zostańmy wobec tego przy tym, że musiał powiedzieć mi o tym któryś z kolegów, prawdopodobnie przechwalając się, że prawdopodobnie ćpał prawdopodobnie amfetaminę. Takich historii w gimnazjach i podstawówkach jest wiele, w końcu przechwalanie się na temat tego co się robiło, a co nie, jest na porządku dziennym. Ja byłam raczej grzecznym aniołkiem (zwłaszcza w oczach rodziców), ale też potrzebowałam mieć jakiś powód do dumy przed koleżankami. Jak pewnie się domyślacie - ciężko było zdobyć jedenastolatce kontakt do dilera, który mógłby mi coś załatwić. Z trudnością wtedy przychodziło załatwienie starszego kolegi, który kupiłby grupie dzieciaków Playboya lub CKM'a, a co dopiero ćpanie z prawdziwego zdarzenia. Jak teraz tak myślę, to chyba miałam naprawdę zbuntowany okres w tej piątej klasie, skoro to właśnie wtedy obok palenia kartek, pojawiła się w mojej głowie chęć spróbowania narkotyków. Moje plany jednak spełzły na niczym, ale postanowiłam się nie poddawać, zwłaszcza, że popularne stały się w tamtych czasach Zozole. Były to moje ulubione cukierki, które tata kupował co sobotę, podczas cotygodniowych zakupów. Chyba każdy z was wie czym charakteryzują się te cukierki - co więcej - pewnie wiecie już teraz co z nimi zrobiłam, jednak ja żyłam w innych czasach. Musiało upłynąć trochę czasu, aż zorientowałam się, że moje ulubione słodycze chowają w sobie narkotycznego świętego graala. Na wykorzystanie Zozoli w ten sposób wpadłam na jednej z lekcji. Ręce zaczęły mi drżeć i jedyne o czym marzyłam to o tym, by wrócić już do domu, udać się do kuchni i z koszyka przy oknie wyciągnąć jednego lub dwa cukierki. Jak pomyślałam - tak zrobiłam. Miałam to szczęście, że lekcje w podstawówce kończyłam w miarę wcześnie i tuż po godzinie 13 byłam już w domu. Wzięłam dwa cukierki i zaczęłam nad nimi majsterkować. Musiałam przecież wydobyć proszek, by go potem jakoś wciągnąć. Nie udawało mi się to, dlatego zdecydowałam się na użycie tłuczka do mięsa. Rozbiłam je i z mieszanki jaka powstała, wydobyłam ostre i twarde części cukierka, pozostawiając na biurku proszek. Nie wiedziałam wtedy, że do konsumpcji nosem najlepiej nadaje się banknot, dlatego nachyliłam się nad proszkiem i zatykając jedną dziurkę, pociągnęłam drugą moje ćpanie. Byłam z siebie zadowolona, bo wreszcie zrobiłam coś bardzo niedozwolonego, usiadłam przed telewizją i czekałam na Dragon Balla, ale niestety okazało się, że mój proszek zawierał śladowe kawałki ostrego, potłuczonego cukierka. Z nosa zaczęła mi lecieć krew, nie mogłam tego w żaden sposób zatamować i znowu zaczęłam myśleć, że wszystko się wyda i nie będę mogła oglądać telewizji. Pojawiły się też wizje, że rodzice wyrzucą mnie z domu, bo jestem jakimś narkomanem. Do tej pory nie wiem, czy moja projekcja była wynikiem strachu, czy też faktycznie pierwsze cukierki Zozole, posiadały proszek o właściwościach, dających takie efekty. Tak czy siak - w końcu przestałam krwawić i doprowadziłam siebie oraz biurko do porządku. Rodzice naturalnie niczego nie podejrzewali, co tylko połechtało moje ego (strach w końcu minął) i postanowiłam przynieść Zozole następnego dnia do szkoły i znów wciągnąć sobie kreskę (chociaż wtedy to była raczej kupka) proszku z cukierka. Niespodziewanie dla mnie, kolejny raz poleciała mi krew z nosa, tym razem jednak nie miały miejsce żadne apokaliptyczne wizje, dlatego uznałam, że ćpanie cukierków nie ma za dużego sensu i wiele w moim samopoczuciu nie zmienia. Mimo to, wyciągnęłam wnioski z tych sytuacji, otóż lekki krwotok z nosa zawsze był dobrym rozwiązaniem na ucieczkę z lekcji, bądź wcześniejsze wyjście do domu. Dlatego też od tego czasu zawsze miałam przy sobie kilka Zozoli i w przypadku trudnego sprawdzianu, aplikowałam sobie proszek do nosa. Przeszło to co prawda zaledwie kilka razy, bo moje krwotoki z nosa zdarzały się zdecydowanie częściej niż powinny, a nie da się ukryć, że martwiło to moich współtwórców, toteż postanowiłam skończyć także z dragami i stałam dużo grzeczniejszą dziewczynką, która słabość miała do soków i czekolady.











You may also like

28 komentarzy:

  1. jeju Ins, jak ty genialnie piszesz :) aż chce się czytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. I teraz kazdy będzie tlukl zozole żeby wciągnąć proszek xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak przyjemnie i lekko się to czyta, uwielbiam tu zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne genialne genialne genialne!

    OdpowiedzUsuń
  5. Borze tucholski, Ins, jak genialnie czyta się Twoje posty to jest po prostu nie do opisania!
    Twój blog jest pierwszym, który mam zamiar czytać na bieżąco od początku, po sam koniec i oby koniec był daleki :) Masz świetne, lekkie pióro i absurdalnie ciekawą osobowość, czekam na więcej!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. miło się czyta! pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ah te zozole, użyje tego jak będzie ostrzejszy sprawdzian haha

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzieło! Moje pierwsze kontakty z używkami wyglądały prawie identycznie, z małym wyjątkiem, alkohol. Ja zawsze zlewałam resztki wódki z kieliszków do jednego i piłam, kiedy goście już poszli..

    OdpowiedzUsuń
  9. Klaudia! Wspaniała notka i oby więcej takich. Mam pytanie..podzielisz się z nami wiedzą Twojego (świętej pamięci już) Dziadka jak smarować zamarznietym masłem chleb?:))/Milena

    OdpowiedzUsuń
  10. jezu kc insik

    OdpowiedzUsuń
  11. Requiem dla snu. Kocham kocham kocham.
    Klasyk, ktory wywoluje w bani wielkie "o kurwa".
    Swietny gust filmowy!!:* buzkii

    OdpowiedzUsuń
  12. Chyba najlepsze w tym wszystkim jest to, że notki nie są o niczym :) mam nadzieję, że ten przypływ atramentu w pióro nie jest chwilowy i będziesz nas karmić przynajmniej raz dziennie czymś tak urokliwym jak ta notka powyżej! Jest cudnie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Genialnie pszesz, ale jednak liczyłam na ckś więcej heehee xd

    OdpowiedzUsuń
  14. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham. Dzięki za cudna notke i zdradzenie mi sekretu smarowania chleba zamarzniętym masłem!
    /adamczyk ale nie chce mi się logować do google

    OdpowiedzUsuń
  15. Pisz ! Pisz ! Pisz ! Genialnie sie czyta :*

    OdpowiedzUsuń
  16. EB. Mój były Elbląg. Taki piękny.

    Pam.

    OdpowiedzUsuń
  17. Genialne! Proste i lekkie w czytaniu, a jednak........inne. Pisz dalej, bo masz talent dziewczyno :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Przypadkowo trafiłam na twoje konto na asku, było to dawno.
    Pewnie jestem z wielu osób które zaczęło Cię obserwować na Facebook'u.
    Gdy udostępniłaś swój blog, zakochałam się w nim. Mimo, że to dziwnie brzmi.
    Piszesz tak genialnie, że czyta się to przyjemnie.
    Gdy czytam czuje się jakbym czytała książkę.
    Podziwiam Cię, mało kto umie tak lekko i przyjemnie pisać.
    Pozdrawiam/ Ang

    OdpowiedzUsuń
  19. ''nałogowy palacz kartek'' rozjebał mnie do łez ze śmiechu:):) ja z papierosami miałam poważniejszą sprawę w 6 klasie podstawówki chyba, po prostu po zorientowaniu się, że rodziców nie ma w domu, a paczka fajek leżała na stole w kuchni, poszłam tam, wyciągnęłam jednego i podpaliłam (tak jak dorośli wow wow). Gdy pierwszy raz się zaciągnęłam, dostałam duszności, oczy mi zaczęły łzawić, więc wywaliłam fajkę w cholerę i zdeptałam. Od tego czasu nie próbowałam palić, choć w listopadzie kończę 17 lat (Y)

    OdpowiedzUsuń
  20. insik. nono.

    OdpowiedzUsuń
  21. Dobre to z zozolami, zwine sie ze spr z pszyry :ppppp

    OdpowiedzUsuń
  22. Dzięki Insik za pomysł jak zwinąć sie z lekcji :3 kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  23. Świetna lektura przed snem ^-^

    OdpowiedzUsuń
  24. Prześwietna notka! :*

    OdpowiedzUsuń
  25. Haha swietna notka, nigdy nie slyszalam o czyms takim jak palenie kartek :O

    OdpowiedzUsuń
  26. Musisz mi koniecznie opowiedzieć jak się smaruje zmrozonym masłem chleb..

    OdpowiedzUsuń